Wstęp

Nazywam się Aneta Tyl, jestem hodowcą psów rasy golden retriever o przydomku hodowlanym Tuskulum Quissam, zarejestrowanym we wrocławskim oddziale Związku Kynologicznego, jak i w FCI (Federation Cynologique Internationale).

Ta strona powstała po to, aby przybliżyć przeciętnemu miłośnikowi psów tematy związane z szeroko pojętą hodowlą oraz utrzymaniem psa. Przyszli nabywcy psa znajdą tu szereg praktycznych porad, nie podręcznikowych, lecz popartych doświadczeniem.

Nie jestem weterynarzem, zootechnikiem, behawiorystą, treserem psów, ani nawet hodowcą z pierwszych stron magazynów kynologicznych. Jestem zwykłą posiadaczką psów, jak tysiące spośród Was. Ze względu na to, iż mam kontakt ze światem, który obraca się wokół psów, mam ukształtowane poglądy na pewne sprawy, którymi chciałabym się z Wami podzielić. Są to poglądy niejednokrotnie odmienne niż te królujące na forach kynologicznych, być może ktoś uzna je czasem za kontrowersyjne.

Nie uznaję w życiu autorytetów i nie chcę, aby ktoś w ten sposób mnie traktował. Liczę natomiast na dyskusję i wymianę poglądów w komentarzach pod postami. Ja również, dzieki temu projektowi, zamierzam się czegoś nowego od Was dowiedzieć.

Będę obalać mity i postaram się przekonać Was do niektórych ważnych dla dobra zwierząt decyzji. Będę promować takie postawy, które w przyszłości mogą ograniczyć liczbę bezdomnych psów spędzających życie w schroniskach.

Jestem bezwzględną rasistką, co nie oznacza, że uważam Wasze kundelki za gorsze. Wręcz przeciwnie, będę domagać się, aby traktować je na równi z „psią arystokracją”. Jeśli dopatrzycie się tu krytyki Waszych poczynań, pamiętajcie, że nie potępiam ludzi, lecz co najwyżej czyny, które w większej części pochodzą z niewiedzy, a nie z wyrachowania.

Serdecznie zapraszam do współpracy hodowców, którzy prowadzą domowe, małe hodowle i są pasjonatami „swoich” ras. Będę faworyzować i zapraszać takie osoby, aby opowiedziały o życiu i wszelkich sprawach związanych z konkretną rasą. Ma to ułatwić czytelnikom wybór psa i hodowli, z jakiej zechcą go nabyć.

środa, 16 października 2013

To już jest koniec...

Przyszedł czas, kiedy nasza przygoda z hodowlą psów dobiegła końca. Nie wiemy, czy na zawsze, czy tylko zawieszamy tę działalność na kilka lat. Na razie znaleźliśmy się w sytuacji, w której nie możemy pozwolić sobie na kupno nowej suczki. Przeprowadzamy się do innego domu, w którym być może znajdziemy warunki na kontynuowanie hodowli, lecz nie mamy pewności, czy znajdziemy na to czas. W każdym razie, nowy golden pojawi się już w następnym naszym domu. Mantra, po ostatniej ciąży i drugiej cesarce, ma problemy hormonalne. W tej sytuacji nie pozostaje nam nic innego, jak poddać ją sterylizacji, możliwie jak najszybciej. Pierwszy możliwy termin, to listopad tego roku.

W ten weekend podjęliśmy trudną decyzję o rozebraniu kojczyka. Było to smutne wydarzenie, ponieważ z tym miejscem kojarzy się wiele wspaniałych chwil. Wychowało się tam i bawiło przez ostatnie 10 lat 8 miotów szczeniąt. Pierwsze nasze maluchy z 2002 roku miały prowizoryczny i mało estetyczny kojczyk. Postanowiliśmy w następnym roku, że zbudujemy coś solidnego, co nie szpeciłoby podwórka i co mogłoby stać nawet wówczas, kiedy maluchów nie ma.


Kojczyk był zrobiony bardzo solidnie. Szczenięta są jak małe dzieci. Jeśli jest jakiś słaby punkt na placu zabaw, zawsze go znajdą. Z tego względu słupki i siatka zostały wkopane 50 cm w ziemię. Po 10 latach demontaż tej konstrukcji zajął nam całe 2 dni. Siatkę trzeba było wyrywać gazikiem.







Elementy kwater zostały odłożone, ponieważ rozważamy możliwość zbudowania na ich bazie kojczyka w nowym miejscu zamieszkania.


Kojczyka już nie ma. Chwasty zostały usunięte, ziemia przegrabiona. Wiosną urośnie tutaj zielona trawa. Nam pozostaną wspomnienia, zdjęcia radosnych maluchów hasających po kojczyku i ten blog, który dokumentował naszą działalność w dziedzinie hodowli psów na przestrzeni ostatnich lat.

Chciałam serdecznie podziękować wszystkim czytelnikom, że przez te lata byli z nami, obserwowali i uczestniczyli w niezwykłych emocjach i cudach, które miały tu miejsce, ponieważ  każde narodziny, każdy pierwszy krok tych kruszynek można nazwać cudem.

Szczególne podziękowania kieruję do właścicieli szczeniąt z naszej hodowli. Niektórzy z nich mogli uczestniczyć w odchowie maluszków od pierwszego dnia. Wiem, jakie to było ważne i potrzebne. Dziękuję Wam za zaufanie, jakim nas obdarzyliście, wybierając swojego czworonożnego przyjaciela z naszej hodowli. To dla nas ogromne wyróżnienie.

Wszystkim sympatykom naszego kojczyka obiecuję, że jeśli kiedyś pojawią się w naszym- tym, czy innym domu- następne szczenięta, blog będzie kontynuowany.
Zatem nie mówimy "żegnamy".


Mówimy "do zobaczenia" :-)

środa, 2 stycznia 2013

Psy niejadki.

 Kiedy Jaskier przyjechał do naszego domu, zetknęłam się po raz pierwszy z problemem, którego do tej pory, mając jedynie suczki, nie doświadczyłam. Pies nie chciał jeść.

Istnieje takie powiedzenie, że pies, mając pełną miskę, z głodu nie umrze, jeśli oczywiście nie jest to spowodowane chorobą. W przeciętnych zatem warunkach, kiedy właściciele nie mają jakichś specjalnych oczekiwań względem swoich pupili, nie powinni się tym martwić. Po sprawdzeniu, czy brak apetytu nie jest patologiczny i czy nie towarzyszą temu inne objawy, najlepiej machnąć na to ręką i pozostawić psu swobodę w tej kwestii. Zgłodnieje, to zje. Wszelkie próby biegania człowieka dookoła miski i ulepszanie karmy powodują, że pies robi się co raz bardziej wybredny i niejednokrotnie fundujemy mu zaburzenia żołądkowo-jelitowe podkarmiając specyfikami ze sklepu lub przyprawionymi chemią.

Pamiętać też należy, o czym niejednokrotnie pisałam, że psy mają inaczej zbudowany układ pokarmowy i delikatniejszą florę bakteryjną. Natura przystosowała je do jednego rodzaju pokarmu w związku z tym pies, który jest karmiony suchą karmą, powinien na takiej pozostać. Wszelkie zmiany mogą (nie muszą, ale są wielce prawdopodobne) zaburzyć tę równowagę i musi minąć jakiś przedział czasu, aby zbudowała się nowa flora bakteryjna zdolna uporać się z nowym rodzajem pokarmu.
To tyle, jeśli chodzi o samą czystą teorię, a w praktyce...

Jesteśmy tylko ludźmi i postrzegamy świat z pozycji człowieka. Jest nam smutno i przykro, że my, mając na stole urozmaicone pożywienie, karmimy nasze pupile samą suchą karmą. Tym bardziej ściska nas za serce, jak psy, obdarzone przez naturę dużo czulszym nosem, siedzą przy nas ze wzrokiem wbitym w talerz.  Kto miał psa, zna dokładnie to spojrzenie, które mówi „jestem biedny, jestem głodny, jestem od ciebie zależny w stu procentach”. No, nie sposób przejść nad czyms takim obojętnie.
Tutaj warto wspomnieć, że takie psie zachowanie jest wykształcone ewolucyjnie. W naturze wilki jedzą nieregularnie, ale za to do syta, bo nie wiadomo, kiedy nadarzy się następna okazja. Psy nie straciły tego instynktu. Nawet jeśli nie są głodne, ale jedzenie im smakowicie pachnie, lub widzą, jak je reszta stada (w tym wypadku stadem dla psa jest ludzka rodzina, w której mieszka) będą chciały najeść się na zapas. Inną sprawą jest fakt, że psy- już nie dzikie wilki, ale właśnie psy, które są zależne od człowieka, wykształciły ewolucyjnie zachowania żebracze.


Żyjemy w czasach i miejscu, gdzie jedzenia teoretycznie mamy pod dostatkiem (choć i tak zbyt dużo jest głodnych ludzi i zwierząt). Każdy człowiek, który świadomie nabył psa i się nim opiekuje ma możliwość zapewnienia mu pełnej miski. Nie zawsze tak było. A powiem więcej, jest to domena dopiero naszych czasów i warunków, które stworzyła nam współczesna cywilizacja. Kiedyś dla człowieka było problemem upolowanie czegoś, aby wyżywić siebie i swoją rodzinę, a co dopiero wykarmić psy. W związku z tym przeżył i nie umarł z głodu tylko ten pies, który był w stanie swoją mimiką poruszyć człowieka na tyle, aby ten podzielił się z nim swoim posiłkiem. W ten sposób pies uzależnił się od człowieka i zatracił wilczy zew krwi, czyli umiłowanie wolności. Oczywiście, w niektórych rasach, tych najmniej zmienionych przez człowieka (szpice i rasy pierwotne oraz niezliczona liczba kundelków) owa niezależność pojawia się w mniejszym lub większym natężeniu. Stąd wzięły się australijskie dingo (zdziczałe psy) oraz żyjące na obrzeżach miast mniejsze lub większe hordy psów organizujące sobie pożywienie na własną łapę.

Ale powróćmy do naszym miseczek. Co ma bowiem począć właściciel psa, z którym wiążą się szczególne oczekiwania?

Jaskier był psem od początku przeznaczonym do reprodukcji, psem wymarzonym, poszukiwanym i oczekiwanym od lat. Taki pies musi spełnić szereg wymogów. Żywienie to kwestia podstawowa, od której zależy zdrowie i kondycja psa oraz jego oceny kwalifikujące go do hodowli. Kwestia, aby zjadł dzienną porcję kalorii, urosła wtedy w moim domu do rangi nadrzędnej. Odpowiednia ilość składników pokarmowych gwarantowała prawidłowy kościec i masę mięśniową. Jeśli pies jadł na pół gwizdka, nie rozwijał się tak, jak powinien, a tym samym mógł mieć problemy z kwalifikacjami hodowlanymi. Mając to wszystko na uwadze, schowałam do lamusa wszelkie teorie i niemalże stawałam na rzesach, aby dojść do porozumienia z psem w kwestii menu. Po niezliczonych ilościach dodatków do karmy, wśród których znalazły się również substancje dziwne, na przykład piwo (nie próbujcie tego!) w końcu ustaliliśmy jakiś kompromis. Pies rano jadł mięso (nie zjadł więcej, jak 300 gram!) z ryżem czy chlebem (chleb jadł w każdej ilości!), a wieczorem karmę z dodatkami. I tak był chudy, bo rzadko się zdarzyło, aby miskę wyczyścił do końca. Nie pomogła nawet konkurencja do miski w postaci towarzyszącej mu przy posiłkach Gai. Jaskier usuwał się wtedy i oddawał michę młodszej koleżance.

Taki chudzielec, ale na Międzynarodowej Wystawie 
w Lesznie w klasie młodzieży 
dostał srebro w silnej konkurencji kilkunastu psów.

Z problemu z wystawami wybrnęłam w ten sposób, że kwalifikacje hodowlane (na medale!) uzyskaliśmy w klasie młodzieży, kiedy sędziowie jeszcze oceniają psa nie do końca po jego budowie, ale zwracają uwagę na potencjał. W klasie młodzieży jest jeszcze wiele niedorostków i jeśli pies nie ma wad w budowie, to jest oczywiste, że ma jeszcze czas, aby się rozwijać. Po zakwalifikowaniu psa do hodowli odczekaliśmy, aż Jaskier skończy 3 lata i zmieni mu się przemiana materii. Dopiero wówczas nabrał pięknych kształtów i zdobywał uznanie, na jakie zasługiwał. Karierę wystawową przerwała mu strzaskana noga, a ja zdecydowałam, że priorytetem jest jego zdrowie, a nie kariera i liczba zdobytych medali.

Jakie były przyczyny, że od samego początku Jaskier tak bardzo kaprysił z jedzeniem? Przyczyn należy szukać w charakterze psa. Jest to pies neurotyczny, pobudliwy, który bardzo łatwo nakręcał się różnymi sytuacjami. Przy tym wszystkim jest to pies dominant, który wiecznie próbował przeforsować wysoką pozycję w stadzie. Podczas, kiedy był młody, w domu przebywały trzy suki w wieku produkcyjnym. Pies narażony był na częste pobudzenie z powodu rui. Podczas takiego stanu poziom hormonów we krwi psa, głównie adrenaliny i testosteronu, powoduje zanik apetytu. W naturze psy w tym stanie walczą z innymi psami o suki. Tutaj my walczyliśmy z rozpierającą psa energią i jego determinacją, by dostać się do suki. Wiadomo, że w hodowli krycia są planowane i nie trzyma się podczas rui zwierząt razem.

18 miesięcy- moment kiedy pies zostaje dopuszczony do rozrodu 
po uprzednim zdobyciu kwalifikacji hodowlanych na wystawach 
i badaniu stawów biodrowych.

Jaskier normalnie zaczął jeść w wieku 3,5 roku i do tej pory nie ma już problemów z apetytem. Ja jednak nigdy nie podaję mu samej suchej karmy, bo psa już zepsułam i kulinarnie rozwydrzyłam od samego początku.

Mam nadzieję że nikt z Was nie ma i nie będzie miał do czynienia z takim egzemplarzem niejadka, jak Jaskier, ale jeśli już czujecie ogromną potrzebę smakowego ulepszania psu karmy, to można w niewielkich ilościach dodawać do karmy takie rzeczy jak:  jajo na twardo (maksymalnie połówka na miskę, najlepiej starta przy pomocy sitka jak do sałatki), gotowaną marchewkę, czy ziemniaka (również startego), ser biały (maksymalnie łyżkę na miskę), ser żółty w wiórkach, odrobinę mięsa mielonego świeżego lub wysmażonego, czysty wywar z mięs z niewielką ilością tego mięsa. Zasada jest taka, że dodatek musi być jak najbardziej rozdrobniony, aby oblepił kulki karmy, lecz dodatku musi być na tyle mało, aby psa nie rozwydrzyć. Pamiętajcie, że każdy pies ma indywidualną tolerancję produktów. Trzeba uważnie patrzeć, czy któryś z tych prostych składników nie zaszkodzi.

Większości psów szkodzą takie produkty (nawet tego nie próbujcie, aby się o tym przekonać) jak: warzywa strączkowe, mleko, kapusta, kiszonki.

Moim czytelnikom i fanom tuskulańskiego stadka, życzę wraz z Nowym Rokiem jak najmniej kłopotów nie tylko żywieniowych u swoich pupili oraz pociechy ze swoich podopiecznych. Oby psia wierność i miłość towarzyszyła Wam na każdym kroku rozwiewając wszelkie złe nastroje.
:-*

wtorek, 30 października 2012

Po co nam wzorzec?

Osoby, które nie mają na co dzień do czynienia z kynologią i nie rozumieją, o co w ogóle w tym wszystkim chodzi, zawsze zadają mi pytania o rzeczy niezwykle dla hodowców rasy ważne i oczywiste, natomiast absurdalne dla nich. Czemu my przykładamy taką wagę do tego, w jaki sposób pies ma ustawiony ogon, lub czy jego oczy mają tę czy inną barwę, albo gdzie jest osadzone ucho? Czy golden retrieverowi przeszkadza, że nie ma czarnej obwódki dookoła oka, lub ma czarną plamę na uchu?

Raz nam się takie cudeńko urodziło, z czarną sierścią na uszku!
Jedyna w swoim rodzaju sunia :-)
Floral Fiesta Tuskulum Quissam

Oczywiście, psu to nie przeszkadza, ale takie właśnie z pozoru drobiazgi budują konkretną rasę. Gdyby nie było selekcji na konkretne cechy, już w kilku następnych pokoleniach rasy uległyby rozmyciu. Dlatego powstały wzorce, których trzymamy się możliwie najściślej, jak tylko możemy i rozmnażamy jedynie psy jak najbardziej do wzorca zbliżone. 

Cechy, które są charakterystyczne dla konkretnych ras, to nie tylko kwestia estetyki. Nikt nie usiadł i nie umówił się z drugim hodowcą, że golden będzie poziomo nosił ogon, miał ucho osadzone w linii oczu, a buldog będzie miał krótki pysk i przodozgryz. Osadzenie i tym samym sposób noszenia ogona u psów myśliwskich jest ważne ze względu na odpowiedni balans ciała, tak potrzebny do pracy w terenie. Buldog natomiast ma tak ukształtowany pysk, aby po zaciśnięciu szczęk na nozdrzach byka (do czego został wyhodowany) mógł swobodnie oddychać.

ilustracja z XIX-wiecznego podręcznika dla hodowców psów

No tak, ale dziś przecież psy, szczególnie takie, jak buldogi, mają zastosowanie jedynie jako towarzyszące i ozdobne, jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało w przypadku buldogów angielskich. Są jednak ludzie, którzy autentycznie widzą piękno w dziwnych formach. Z pozoru nie ma w tym nic złego, wszak o gustach się nie dyskutuje. Szkoda jedynie tego, że w wielu przypadkach wypaczone poczucie estetyki krzywdzi zwierzęta. W czasach, kiedy buldogi rzeczywiście były używane do walk z bykami (historyczny rekreacyjny „sport” wszystkich warstw społecznych) wyglądały zupełnie inaczej. 

Dziś dzięki „pomocy” współczesnych hodowców psy te są biednymi kalekami, które same się nie rozmnożą, ani nie urodzą, a problemy z podstawową funkcją, jaka jest oddychanie, powodują że średnia ich życia to jakieś 5 lat.
Na wypadek, gdyby ktoś zarzucił mi że nie powinnam się wypowiadać, ponieważ nie znam się na rasie informuję, że z buldogami mieszkałam pod jednym dachem przez 3 lata. Dosyć napatrzyłam się na ich cierpienie, śmierć, codzienne kłopoty z podstawowymi czynnościami życiowymi.

Czasem zabierałam je sobie do łóżka :-)

Wróćmy jednak do ras najmniej zdegenerowanych przez człowieka. Oczywiście dla mnie, spośród wielu dobrych przykładów,  najlepszym jest golden retriever, ponieważ tę rasę znam najlepiej. Ewolucja, jaka dokonuje się w tej rasie ma póki co wymiar głownie estetyczny. W mniejszym stopniu selekcja ma negatywny wpływ na użytkowość psa. Mam nadzieję, że tak już pozostanie.

Dziś większość golden retrieverów to kanapowce, ale w niemal każdym drzemie ukryty myśliwy. Jestem pewna, że gdyby zaszła taka potrzeba, kanapowca i jego potomstwo łatwo byłoby wykorzystać do pierwotnej funkcji aportera. Te wrodzone talenty wykorzystujemy dziś w sportach, takich jak agility lub do pracy przy szukaniu ludzi pod gruzami, lawinami, pomocy przy osobach niepełnosprawnych, szukaniu narkotyków. Wprawne oko obserwatora zauważy jednak różnicę w typach goldenów. One również ewoluowały w czasie, a z tego powodu, że większość trzymana jest jako psy towarzyszące człowiekowi, niektóre cechy ozdobne zostały wyeksponowane kosztem zmniejszenia cech użytkowych. Tak stało się z sierścią. W obecnych czasach obserwuje się już rozwarstwienie pośród golden retrieverów na psy użytkowe i wystawowe. Nie mnie oceniać, czy jest to właściwa droga w hodowli. Odnotowałam to po prostu, jako fakt.

W Polsce nie ma tradycji polowania z golden retrieverem, zatem w naszym kraju dominują psy wystawowe, ponieważ każdy stara się ściągnąć z zachodu czy północy Europy szczenięta po utytułowanych czempionach wystawowych. Jeśli rodzice mają przy okazji tytuły czempiona pracy, to bardzo dobrze. Chyba nikt nie stara się szukać goldena, którego rodzice reprezentują tylko linie pracujące i nigdy nie osiągali żadnych sukcesów wystawowych.

typ pracujący- zdjęcie z najbardziej prestiżowej wystawy Crufts

Podstawową różnicą pomiędzy typem wystawowym, a pracującym jest waga i wielkość psa. Psy hodowane tylko i wyłącznie pod kątem służby człowiekowi na polowaniu, są mniejsze i lżejsze. Mają też krótszą, rzadszą i mniej spektakularną sierść, dużo łatwiejszą w pielęgnacji. Wyobraźcie sobie bowiem, jakim koszmarkiem dla zmęczonego myśliwego byłoby, po uganianiu się cały dzień za zwierzyną, wyczesywanie godzinami psa ze ściółki, czy nasion traw. Pozostawione, powbijane nasiona mogą być przyczyną zadrapań, tym samym alergii i chorób skórnych.

Golden retriever- typ amerykański.
Widać kierunek w selekcji.

Psy z linii wystawowych, mimo że w większości nie straciły swoich myśliwskich pasji, są selekcjonowane na efekty wizualne. Sędziowie często dają zwyciężać robiącym największe wrażenie psom- dużym, z bujną, długą sierścią. Właściciele suk wybierają takie utytułowane psy do reprodukcji, dając tym samym owym cechom przewagę w następnych pokoleniach. I tutaj, jak wszędzie, należy znaleźć złoty środek, powiedzieć w pewnym momencie stop. Gdybyśmy pozwolili bez końca selekcjonować goldeny na wzrost i masę, szybko uzyskalibyśmy psa pokroju bernardyna, czy mastifa. Gdybyśmy nie mieli żadnego rozsądnego hamulca, sierść goldena mogłaby przybrać w następnych pokoleniach wygląd sierści charta afgańskiego lub bobtaila.

Właśnie dlatego potrzebne nam są mądre wzorce ras, które hamują wybujałą fantazję człowieka. Bo ludzka fantazja, szczególnie w połączeniu z głupotą, nie zna czasem granic.

*************
Podczas przygotowywania tego tekstu otrzymałam smutną wiadomość.
W dniu wczorajszym za Tęczowy Most, w wieku 10 lat, odeszła Agnes Tuskulum, suczka z pierwszego naszego miotu, założycielka hodowli Z Gangu Goldena. 


Właścicielom z całego serca współczujemy i łączymy się z nimi w tej smutnej chwili :-(

niedziela, 7 października 2012

Uzębienie golden retrievera.


Jest kilka spraw, które spędzają hodowcom sen z powiek. Jedną z nich jest kwestia uzębienia. Nabywając bowiem szczenię ściśle pod kątem wystaw i do dalszej hodowli, taka niby mała sprawa może raz na zawsze wyeliminować naszego pupila, za którego zapłaciliśmy z reguły majątek, z dalszego rozrodu. 
Nie ukrywam, że kupuję szczenięta za wiele większą sumę, niż sama sprzedaję. Mogę sobie na to pozwolić, ponieważ traktuję ten zakup, jak inwestycję. Niestety, na takiej inwestycji można się nieźle przejechać, ale tak już jest urządzony świat. Nie ma chyba inwestycji nieobarczonej jakimś procentem ryzyka. Jeśli z moim, ściśle wyselekcjonowanym pod względem genetycznym szczenięciem, będzie coś nie w porządku, stanie się on tylko i wyłącznie domowym pupilkiem niczym nie różniącym się od wziętego za darmo psiaka ze schroniska, czy fundacji. Stracę wówczas swoje pieniądze bezpowrotnie.

Czy brzmi to okrutnie? Hodowla jest w pewnym sensie bezlitosnym procederem. Nam hodowcom wolno rozmnażać tylko i wyłącznie zwierzęta najlepsze. Zanim jednak zaczniecie nas oceniać, musicie zdawać sobie sprawę, że robimy to wszystko po to, aby utrzymać rasę w dobrej kondycji i aby nabywcy mogli otrzymać idealne pod względem zdrowia, wyglądu i charakteru szczenię.

Jak wielokrotnie pisałam, są różni hodowcy i różne jest ich podejście do hodowania. Takim klasycznym modelem profesjonalnej hodowli jest zatrzymywanie tylko i wyłącznie zwierząt, które nadają się do rozrodu. Nie ma tam miejsca na nietrafione inwestycje. Jeśli z jakiegoś względu szczenię odbiega od standardu i nie może uzyskać kwalifikacji hodowlanych, wędruje do innych ludzi zwalniając miejsce dla pełnowartościowego przedstawiciela swojej rasy. 
Rozumiem i akceptuję ten model, ponieważ i tak niejednokrotnie psy w dużych hodowlach mają gorsze warunki, niż u ludzi, gdzie są jedynymi pupilkami. Duże hodowle nie zaspakajają emocjonalnych potrzeb psów. Akceptuję ten model u innych, ale moja własna wrażliwość nie pozwala mi na takie traktowanie zwierzęcia. W momencie, kiedy zwierzę trafia pod mój dach, na mocy mojej własnej decyzji, staje się domownikiem, biorę za nie odpowiedzialność i zobowiązuję się opiekować nim do końca życia. Tylko wypadki losowe-ciężka choroba lub śmierć któregoś z nas, w wyniku czego drastycznie zmieniłyby się warunki życia naszych zwierząt na gorsze, usprawiedliwiłyby oddanie psów w inne ręce.
Rozumiecie zatem, dlaczego póki szczenię nie dorośnie, podnosi mi się ciśnienie na każdy symptom, który mógłby zwiastować jakieś nieprawidłowości.

Mając pojęcie o rasie wiele strachów możemy wyeliminować już na samym wstępie, zanim podejmiemy decyzję o kupnie psa u danego hodowcy. Jeśli znamy (nawet tylko ze zdjęć)  rodziców, dziadków, a jeszcze lepiej kilka pokoleń wstecz, możemy przewidzieć niektóre cechy. Mając wiedzę o liniach hodowlanych, orientując się w karierach wystawowych, możemy wysuwać prawidłowe wnioski dotyczące kondycji i zdrowia. 
Jest jednak kilka rzeczy, których absolutnie nie możemy przewidzieć. Jedną z nich jest dysplazja stawów- rzecz wydaje się być absolutnie losowa (omówię to przy jakiejś następnej okazji) oraz rozmaite  wady zgryzu.
Dziś uporządkuję sprawy związane z zębami u golden retrievera.


Istnieje coś takiego, jak wzorzec dla każdej rasy. Jest to jedyna wyrocznia, która nie podlega żadnej dyskusji. Należy traktować go, jak paragrafy w kodeksie prawa. Nas obowiązuje wzorzec brytyjski dla rasy golden retriever. Należy odczytywać go słowo w słowo i nie dawać wkręcać się w żadne interpretacje. Interpretacja wzorca jest prywatną sprawą każdego człowieka. 
Brytyjski wzorzec mówi: Jaws strong with perfect, regular, and complete scissor bite. Upper teeth closely overlapping lower teeth and set to the jaws, co oznacza tylko i wyłącznie: Silne szczęki z doskonałym, foremnym i kompletnym nożycowym zgryzem. Górne zęby ściśle zachodzą na dolne zęby i przylegają do szczęki.

I to tyle. Czy jest tu gdzieś mowa o kompletnym uzębieniu? Nie ma. A po internecie chodzi mnóstwo wersji wzorca, który jest powielany z błędnym tłumaczeniem. Możecie wyczytać frazę, której nie ma w brytyjskim wzorcu: Uzębienie kompletne.
Kompletny ma być jedynie zgryz, a zgryz to zęby do kłów włącznie. Dalej może być wszystko... albo nic.


Kiedy 9 lat temu okazało się, że po wypadnięciu mleczaków Jaskrowi nie wyrosła dolna prawa czwórka (przedtrzonowiec) wpadłam w panikę. Dysponowałam wzorcem, gdzie błędnie napisano, że uzębienie ma być kompletne. Wszystkie moje dotychczasowe suczki nie miały takich usterek, zatem nie interesowałam się tym tematem. Nie było jeszcze wtedy internetu i zanim dotarłam do prawidłowego wzorca, przeżyłam wiele niepewnych chwil, że moje wieloletnie starania o reproduktora z tej a nie innej linii hodowlanej poszły na marne.

Golden retrievery były niegdyś hodowane w ścisłym pokrewieństwie. Pojawiały się różnego rodzaju wady rozwojowe, które miały mniejszy lub większy wpływ na kondycję rasy. Jedną z wad (w zasadzie usterek, bo wady eliminują psy z hodowli), która absolutnie nikomu i niczemu nie przeszkadza, są częste braki w uzębieniu u golden retrievera. Dotyczy to szczególnie zębów przedtrzonowych. Owszem, dobrze jest, aby pies miał kompletne uzębienie, jednak zważywszy na historię rasy cecha, która niegdyś została przypadkowo wprowadzona, co jakiś czas w danej linii hodowlanej wychodzi. Nie ma się co tym przejmować, goldenowi wolno mieć braki w uzębieniu wszędzie, poza zgryzem. 

Owszem, może się zdarzyć, że jakiś sędzia wytknie brak zęba i potraktuje to jako błąd. Sędzia to też człowiek. Powinien, ale z reguły nie zna wzorców na pamięć, tym bardziej, że może być specjalistą od zupełnie innej rasy, której wzorzec zakłada kompletne uzębienie. Brak znajomości wzorca źle świadczy o sędzim, ale równie źle będzie wyglądało, jak będziemy się z sędzią o to kłócić. Należy po prostu machnąć na to ręką, omijać tego sędziego i nie zgłaszać więcej do niego psa i przede wszystkim nie przejmować się. Sędzia na ringu ma zawsze rację, ale nie jest dla nas żadnym autorytetem. Autorytetem jest jedynie tekst źródłowy, czyli wzorzec w oryginalnym brzmieniu.

Sprawę ubytków mamy zatem wyjaśnioną, zajmijmy się omówieniem wad zgryzu.
Przy opracowaniu tematu skorzystałam z rycin mojego egzemplarza książki Wendy Andrews: Golden retriever. The breed standard illustrated.

1. Zgryz prawidłowy. Górne zęby bardzo ściśle przylegają do dolnych zachodząc na nie, jak ostrza nożyc.


2. Tyłozgryz. Żuchwa jest cofnięta względem górnej szczęki. Zęby górne i dolne nie stykają się ze sobą.


3.Przodozgryz. Absolutnie niedopuszczalny u psów z długa kufą. Typowy dla psów o krótkiej kufie, np dla buldogów.

4.Zgryz cęgowy. Bardzo często występująca wada, która wyklucza z hodowli psy niektórych ras (w tym goldeny) i powoduje obniżenie oceny u suk. Zęby górne i dolne stykają się centralnie. Z tej racji, że są rasy, gdzie zgryz cęgowy jest dopuszczalny, bywa, że sędziowie przepuszczą ten zgryz u goldena ze zwyczajnej niewiedzy.

Istnieje wiele wariantów tych podstawowych wad. Mamy zgryzy mieszane, gdzie każdy ząb rośnie w swoją stronę, mamy mniej groźne odstępstwa od idealnych zgryzów nożycowych.

U mnie w hodowli Mantra silnie  przekazuje układ zębów w dolnej szczęce, gdzie obie jedynki nie rosną w jednej linii z pozostałymi. Tylko raz w życiu na ringu miałam zwróconą na to uwagę, ale nie wpłynęło to na ocenę suki. We wzorcu nie ma napisane, że golden retriever ma mieć zęby dolne ustawione w jednej linii. Jeśli ma prawidłowy, nożycowy zgryz, wówczas taka usterka może zostać zignorowana i niemal zawsze tak było. Ponoć nie do końca podoba się to angielskim sędziom. Na wszelki wypadek, uprzedzona, unikałam wizyt u brytyjskich arbitrów. 


Wzorzec wzorcem, ale musimy pamiętać, że sędziowie też mają swoje preferencje co do ważności niektórych usterek. Jeśli sędzia będzie miał na ringu kilka doskonałych psów, będzie szukał dziury w całym. Nie ma psów idealnych, każdy ma jakieś usterki. Nie wiemy, jak na nie zareaguje sędzia i jakie wybierze kryterium. Pamiętam jedną ocenę Mantry, kiedy w porównaniu o Najlepszą Sukę w Rasie sędzia wybrał konkurentkę, bo Mantra miała mniej wyraźny pigment nosa. Konkurentka na ringu była rozkojarzona, zachowywała się bardzo nerwowo, nie dawała się okiełznać właścicielce. Sędzia uznał, że pigment jest ważniejszą usterką, niż niewłaściwy charakter. To była rażąca niesprawiedliwość w mojej ocenie, niemniej jednak w tej sytuacji byłam nieobiektywna.

Czy możemy uniknąć wad zgryzu kupując dwu lub trzymiesięczne szczenię? Nie możemy. Idealny zgryz   na mlecznych zębach oczywiście daje dużą nadzieję na to, że w przyszłości wszystko będzie w porządku, lecz nie daje nam co do tego pewności. 
Niech Was nie zmylą pozornie krzywe zęby i niedokładny zgryz u rozwijających się szczeniąt i u młodzieży. Czasem zęby wyglądają przekomicznie, gdy twarzoczaszka jeszcze się rozwija i nierównomiernie rośnie. Prawidłowość uzębienia oceniamy u ukształtowanego psa, przynajmniej półtorarocznego.

Snując sobie rozważania o zębach przyszło mi na myśl, żeby powiedzieć, po co w ogóle mamy wzorce i zwracamy uwagę na te pozornie błahe wady, które nie przeszkadzają w niczym psu, a u nas wywołują palpitację serca i niezrozumienie u całej reszty świata? Z tej racji, że się rozpisałam (a to oznacza powrót do kynologicznej formy :) przerzucę ten temat na następny wpis.

czwartek, 27 września 2012

Wracam po przerwie :-)


Witam wszystkich po wakacyjnej przerwie. Nie ukrywam, że była ona spowodowana swojego rodzaju dołkiem kynologicznym, w który wpadłam i z którego nie mogę się po dziś dzień wygrzebać. Zamiast jednak użalać się nad sobą, postanowiłam zmierzyć się z tematem i kontynuować blog poświęcony hodowli. Bardzo dziękuję za wszystkie słowa wsparcia. Były one dla mnie bardzo ważne. Jednak ani miniony czas, ani słowa nie pozwoliły mi jeszcze poukładać sobie moich kynologicznych spraw w głowie. Obawiam się, że dłuższe milczenie na blogu mogłoby spowodować jego zarzucenie, zatem dłużej nie czekam, tylko ruszam.

Mantra u swojego hodowcy, 7 tyg

W komentarzach pod ostatnim wpisem Anita poruszyła sprawę znalezienia nowej suczki hodowlanej. To nie jest takie proste, jak się z pozoru wydaje. Zapytacie pewnie, co to za problem, kiedy rasa jest modna, kupić sobie suczkę od zaprzyjaźnionego hodowcy, wszak przecież w środowisku się znamy, polecamy jedni drugich naszym klientom, wspieramy się, kibicujemy sobie na portalach społecznościowych. Nie ma tygodnia, abym nie "lajkowała" na facebooku kolegom i koleżankom prezentującym swoje osiągnięcia wystawowe i hodowlane, czy od czasu do czasu wstawiała miłe komentarze dotyczące rozwoju ich maluchów.
Wszystko to jest prawda i powiem więcej- wspieramy się nawet szczerze :-) Istnieje jednak wiele czynników, o których normalni nabywcy nie wiedzą, a które mają kardynalny wpływ na wybór suczki, czy psa reproduktora do hodowli.

Zakładając hodowlę, będąc miłośnikiem rasy, bierzesz ogromną odpowiedzialność za swój wkład w populację tej rasy. Jeśli nie do końca wiesz, co robisz, nie masz swojej wizji, to raczej pasuje do ciebie słowo rozmnażacz, niż hodowca. Hodowcy mają swoją wizję popartą wieloletnim doświadczeniem i gruntowną znajomością linii hodowlanych. Bardzo dobrze, że każdy ma swoją wizję, dzięki temu populacja jest zróżnicowana i ludzie, którzy nabywają maluchy, mogą wybrać sobie typ czy umaszczenie takie, jakie im odpowiada.
Nie jest dla hodowców tajemnicą, że rzadko rozumiemy wizje innych. Czasem naprawdę zastanawiam się, dlaczego jedna czy druga moja koleżanka wybrała akurat takiego reproduktora mając do dyspozycji według mnie dużo lepszego. Nigdy nie dyskutuję, ani nie krytykuję decyzji hodowlanych moich kolegów, ale nie rozumiejąc zamysłu, nie widzę też w tym przyszłości dla siebie.

Flame of Love Tuskulum Quissam, wiek 2 tyg.

Jest takie mądre powiedzenie: w miarę jedzenia apetyt rośnie. Zazwyczaj o tym, że zostaniesz hodowcą decyduje przypadek. Po prostu dokonujesz zakupu suczki w sposób mniej lub bardziej świadomy. W moim przypadku wcale nie było inaczej. Suczką założycielką mojej hodowli była Triss (Banshee z Niedźwiedziej Gawry), którą, jako jedyną suczkę z miotu zostawiłam sobie, w roli domowego zwierzaka do kochania. W tamtym czasie hodowli nie planowałam, ale też i nie wykluczałam. Cóż, mogłam trafić gorzej, mogłam trafić też lepiej. Triss świetnie spełniła warunki hodowlane, ale nie była jakimś wyjątkowym cudem. Dopiero w następnym pokoleniu mogłam wykazać się własną inicjatywą trafnymi decyzjami hodowlanymi, które doprowadziły do tego, że Fiona dała nam w życiu tak wiele radości na ringu.

Osoby początkujące, które decydują się wystawiać swoje psiaki, bardzo często zastanawiają się, skąd taka niesprawiedliwość, że suki hodowlane muszą spełnić mniej rygorystyczne kryteria, niż psy reproduktory, aby zostać dopuszczone do rozrodu. Mało tego, nawet na specjalistycznych forach wieloletni hodowcy poruszają ten problem, że nie powinno się dopuszczać do rozrodu przeciętnych suk, a jedynie same najlepsze. Domagają się, aby kryteria śrubować i wymagać od suk przynajmniej takiej samej jakości, jak od psów reproduktorów.

Floral Fiesta Tuskulum Quissam, 7 tyg.

Ten pogląd wynika ze słabej znajomości podstaw biologii i nierozumienia mechanizmów, jakie rządzą się populacją.  Tylko suki mają wpływ na liczebność populacji, reproduktorzy co najwyżej mają wpływ jedynie na jej jakość. Suka może mieć tylko 1 miot rocznie, natomiast pies może zostać ojcem kilku miotów w jednym tylko tygodniu. Jeden wybitny pies popularnej rasy może doczekać się tysiąca potomków rocznie, podczas gdy jedna suka średnio siedmiu. Możemy sobie pozwolić, a nawet jest to wskazane, na drastyczne śrubowanie kryteriów, które kwalifikują psa do rozrodu. Nie możemy sobie pozwolić na drastyczne ograniczenie suk hodowlanych, ponieważ populacja zginie bezpowrotnie. Do hodowli trafia jedynie mały procent psów. Z tego małego procentu, aby populacja trwała, potrzeba przynajmniej dziesięć razy więcej suk, niż psów.

Gdyby nie uwarunkowania kulturowe, które nakazują łączyć się ludziom w pary, ten mechanizm byłby jak najbardziej właściwy i nam.  System, jakim jest państwo, może sobie pozwolić na wysyłanie tysięcy młodych mężczyzn na wojnę i jakby to brutalnie nie brzmiało- pozwalać im umierać, ale nie może pozwolić na to samo względem kobiet, gdyż tylko ich liczebność i płodność warunkuje przetrwanie populacji.
Pod tym względem, jak i pod wieloma innymi, nasz świat niczym nie różni się od świata zwierząt.

piątek, 15 czerwca 2012

Pusty kojczyk-podsumowanie dziesięciu lat hodowli.


pożegnanie z Izer Song

Tydzień temu, w piątek odjechał do swojego domu do Gdańska ostatni piesek- Izerek niebieski. Ach, zazdroszczę mu tego wylegiwania się na plaży. Taka wielka piaskownica! Maluch, jeszcze zanim pochłonął go Wielki Świat, miał okazję u nas w kojczyku pobrykać w żółtym piaseczku. Okazało się, że to jego żywioł. Z piaskiem na nosie wygląda bardzo fotogenicznie :-)



Izer Song (fot Ala)
Po odjeździe ostatniego malucha zrobiło się jakoś dziwnie. Ubyło nam mnóstwo obowiązków, a ja nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Cały czas zrywałam się na nogi w porach posiłków szczeniąt i wciąż wydawało mi się, że słyszę głosy maluchów dochodzące z kojczyka. Oczywiście wiem, że maluszki trafiły do wspaniałych rodzin, które przejęły tym samym moje obowiązki, ale te dwa ostatnie miesiące spowodowały, że bardzo się przywiązałam do Izerków. W takim wypadku poczucie radości i dobrze spełnionego obowiązku zawsze miesza się z odrobiną melancholii i tęsknoty. Na szczęście wszyscy właściciele zdecydowali się pisać blogi, gdzie zarówno ja, jak i nasi czytelnicy, którzy pewnie też przywiązali się w jakiś wirtualny sposób do maluchów, mogą śledzić ich dalsze losy.

Blogi Izerków:


Dla zachowania zdrowia psychicznego, po weekendzie, pojechałam do Wrocławia zmienić na kilka dni środowisko i tym samym przestawić się z funkcji hodowcy na swoją podstawową- właściciela małego stadka psiaków oraz dużego gospodarstwa. Takie "zresetowanie się" dobrze mi zrobiło, ponieważ wszelkie smuteczki rozwiały się, a pozostała czysta radość z podglądania życia Izerków w nowych domach.

Przez ten tydzień życie naszych piesków wróciło do normy. Fiona odzyskała swoją kochaną przyjaciółkę Mantrę, która na powrót wariacko się z nią bawi, daje się ciągać po trawie i memlać jęzorem.
Fiona, (fot Goldaski)

Pierwszy raz od dziesięciu lat nie mam dalszych planów hodowlanych. Nie mam też natchnienia, aby cokolwiek robić w tym kierunku. Potrzebuję czasu na podjęcie dalszych decyzji hodowlanych. Chciałabym nadchodzące lata poświęcić w stu procentach naszym seniorom, przede wszystkim dziesięcioletniej Fionie, cudownej, cierpliwej suczce, która dała nam na wystawach wiele satysfakcji swoimi udanymi występami. Niestety, nie spełniło się moje największe marzenie- kontynuacja żeńskiej linii zapoczątkowanej przez Bułę lub połączenie potomstwa Fiony i Jaskra z Mantrą. Cała moja praca poszła w świat, nic nie zostało dla mnie. Cóż, takie jest życie, taka jest hodowla- nieprzewidywalna i nie dająca się do końca zaplanować.

W ciągu dziesięciu lat doczekaliśmy się dziewięciu miotów na własny przydomek hodowlany. W sumie było to 46 szczeniąt od trzech suczek- Triss (25), Fiony (5) i Mantry (16).  Wierzę, że dla tych 46-ciu rodzin psiaki stały się prawdziwym szczęściem mimo niewątpliwie i trudnych chwil. 

Pierwszy koszyk- miot A (maj 2002 rok)

Ostatni koszyk- miot I (kwiecień 2012)

Przez te wszystkie lata pracowaliśmy na swoją markę oraz nabywaliśmy z każdym kolejnym miotem nowych doświadczeń, zarówno w hodowli, jak i w kontaktach z przyszłymi właścicielami. Nie zawsze było różowo, czasem zaliczaliśmy wpadki. Zazwyczaj udawało się w porę zapobiegać nieszczęściom. Niektórych losowych spraw nie dało się przewidzieć.

Nie wszyscy nabywcy utrzymują z nami kontakt i nie wiem, jak toczą się losy niektórych naszych psiaków. Oczywiście, nie oczekujemy od każdego, że się z nami zaprzyjaźni, że będzie zdawał relację ze swojego życia z psem, ale fajnie byłoby mieć od czasu do czasu jakieś informacje czy zdjęcia. Szczególnie dotyczy to nabywców pierwszych miotów. W tamtych czasach nie tylko nie było jeszcze możliwości kontaktu przez internet, ale nawet nie mieliśmy telefonu stacjonarnego. Utrudniona była możliwość weryfikacji nabywców oraz zdobycie ich sympatii na tyle, aby zechcieli od czasu do czasu odezwać się i pochwalić, jak im się żyje z psem. Tym bardziej, że ja pamiętam każde szczenię z tej czterdziestki szóstki i z imienia i z miejsca, do jakiego trafił.

Przez te dziesięć lat obserwowaliśmy, jak wzrasta popularność goldenów, jak stają się modne. Moda to przekleństwo dla rasy. Pojawiają się masowo pseudohodowle lub ludzie, którzy bez żadnego pomyślunku rozmnażają zwierzęta kierując się jedynie zyskiem. Hodowle golden retrieverów wyrosły przez te lata, jak grzyby po deszczu. Aby być uczciwym powiem też, że moda ma swoją jedną małą dobrą stronę. Pieski zazwyczaj nie czekają zbyt długo u hodowcy na Swoich Ludzi. W pierwszych naszych miotach zdarzało się, że szczenięta czekały nawet do 4 miesiąca życia.


Big Ben -3,5 mies (2003 rok) u nas

I rok później w swoim domu

To chyba właściwe miejsce, aby podziękować wszystkim właścicielom za zaufanie, jakim nas obdarzyli wybierając właśnie naszą hodowlę pośród całej rzeszy innych.

Mimo, że na razie nie widzę dalszych perspektyw, nie przypuszczam, aby to miał być koniec naszej hodowli. Nie wyobrażam sobie życia bez tych słodkich puchatych kuleczek, które na naszych oczach rosną, zmieniają się i stają się radością dla Swoich Ludzi.

wtorek, 5 czerwca 2012

Kojczykowe historie- Przygody Izerka niebieskiego.

Odprawiliśmy wczoraj Izerka czerwonego w daleką podróż do swojego nowego domu. Myślę, że nie zdradzę tajemnicę pisząc, że maluch pojechał ze swoimi właścicielami do Belgii. Podobnie, jak w przypadku pieska beżowego, również losy Izerka czerwonego będziemy mogli śledzić na blogu. Ja tylko otrzymam zezwolenie, podam link.

Kiedy piesek niebieski został sam w kojczyku, nie pozwoliliśmy mu za długo płakać. Po zabawie przyszedł czas na pierwszą lekcję zostawania samemu w domu, co w przypadku każdego psa prędzej, czy później będzie miało miejsce w normalnym życiu. Aby uczynić ten fakt bezbolesnym, maluszek dostał kawałek suszonego ucha i ku mojemu zdziwieniu bardzo się ucieszył, że nie ma do niego konkurencji i że może schować się w kącik i zająć pyszczek. Skorzystaliśmy z okazji i wymknęliśmy się do miasta na szybkie zakupy. Od razu powiem, że jak wróciliśmy, malec nadal zajęty był uchem, więc chyba nawet nie zauważył naszej nieobecności.

Izerkowi niebieskiemu zastępujemy rodzinę do piątku, zatem aby mieć możliwość prowadzenia przy okazji w miarę normalnego życia, musimy mieć jakieś argumenty, aby choć na troszkę zechciał pozostać sam w kojczyku. 
Nic tak dobrze nie pomaga, jak smakołyki. Smakołyki muszą być w miarę bezpieczne. Dla szczeniąt właściwe są te jak najbardziej naturalne, pozbawione barwników i sztucznych polepszaczy smaku. W celu nabycia takich udałam się do najbliższego sklepu zoologicznego w Gryfowie Śląskim.

Nie lubię wchodzić do tego sklepu. Może jakimś dziwnym zrządzeniem losu właściciel sklepu to przeczyta i wyciągnie wnioski, gdyż źle by było, gdyby kolejny sklep zoologiczny w tym mieście splajtował. Siedzi tam bowiem wiecznie zblazowana sprzedawczyni, która zachowuje się, jakby pracowała za karę. W normalnym układzie omijam ten sklep szerokim łukiem, wolę nadłożyć drogi i dokonać zakupów gdzieś indziej. Jestem dobrym klientem takich sklepów, ponieważ posiadam 4 psy i kota. Z przyczyn wyżej opisanych daję zarobić innym sklepom. Tym razem nie chciałam, żeby maluch nie siedział za długo sam. Nastawiłam się zatem i zaryzykowałam zakupy w nielubianym sklepie.

Przebieram, wybieram, jako osoba nie bywająca w tym miejscu nie znam asortymentu, zatem pytam:
-Może mi pani doradzić, które z tych smakołyków są smaczne?
Dla mnie pytanie jest oczywiste. Ludzie kupują dla swoich zwierząt to, co pupilom smakuje najbardziej. Ale jędza za ladą nie zmarnowała okazji, aby złośliwie potraktować klienta.

-Nie wiem, nie próbowałam- rzekła lekko urażona i chyba mocno usatysfakcjonowana swoim dowcipem.
Ale ja byłam nastawiona na zblazowaną babę, zatem postanowiłam troszkę zabawić się jej kosztem:

-Jak to?!- rzekłam ze świetnie udawanym oburzeniem. - Ja zawsze zanim podam coś psu, sama próbuję.
-A te patyczki- pokazuje palcem Chłop słoiczek- To bardzo dobrze smakują do piwa.
Zostawiliśmy osłupiałą sprzedawczynię i zabraliśmy woreczek z różnościami dla Izerka.

Po drodze do auta nabyliśmy też dla małego nowe zabawki.


Ta, zanim trafiła do pyszczka szczeniaczka, musiała zostać zatwierdzona przez ojca i matkę : -)



W przerwach od zabaw Izerek chętnie pozuje i muszę przyznać, że jest niezwykle fotogeniczny:






 Ale w życiu nawet małego pieska nie ma lekko. Poszliśmy wczoraj pomagać (tzn. troszkę poprzeszkadzać :-) sąsiadowi przy budowie.



Z bezpiecznego kojczyka, razem z Izerkiem obserwowaliśmy dziś manewry Krzysia strasznie wielkim ciągnikiem.


Izerek dostał też nowego przyjaciela- dużego, różowego delfina


Dziś rozpoczęliśmy naukę chodzenia w obróżce. Do smyczy trzeba pieski przyzwyczajać stopniowo. Najpierw trzeba im pozwolić pochodzić troszkę w samej obróżce.
Dziś maluch towarzyszył nam wszędzie. 
Mieliśmy zatem sesję w gaziku:




...oraz w gabinecie przy pracy na komputerze.







 Teraz, jak to piszę, maluch słodko śpi obok moich nóg.


Czytajcie po cichutku, bo już zaczyna się wiercić :-)