Kojczyk zewnętrzny od czasu do czasu, dla zachowania higieny, wymaga ściółkowania. Jeśli nie mam sianka (a w tym roku nie mam) korzystam ze świeżo ściętej trawy, przemielonej przez noże kosiarki. Problem w tym, że kosiarkę zepsułam, a trawa na podwórku, którą koszę kosiarką elektryczną, nie nadąża rosnąć, aby sprostać zapotrzebowaniu. Musiałam zatem dziś sięgnąć po skoszoną trawę spod kosy, a więc nie przemieloną. Harce na kupce trawy miały być i były dodatkową atrakcją dla piesków zanim równomiernie rozłożyłam ściółkę po kojczyku.
Pieski harcowały zatem w trawie, próbowały jak smakuje podagrycznik, skosztowały świerząbka i pokrzywy (sprawdziłam, nie parzyła) A ja sobie przypomniałam, jak z małą Mantrą chodziliśmy jesienią po żniwach na pola i ona uwielbiała buszować pod słomą.
Oczywiście, przy piesku niebieskim, który już doczekał się, ze względu na swoje przygody, sympatycznej łatki "kojczykowej sierotki", nie mogło pójść gładko :-)
Małe pieski są jak elektrony, czyli osiągają pozycję nieoznaczoną. Są po prostu wszędzie. Kiedy przerzucałam ściółkę, starając się rzucać w stronę najbardziej odległą od piesków, oczywiście kto natychmiast znalazł się pod trawą? Piesek niebieski. Obraził się na całe dwie minuty.
Tak sobie pomyślałam, że gdybym była małym pieskiem i na głowę spadłaby mi spora wiązka trawy, też bym się obraziła :-(
Zatem przez chwilę piesek czerwony i beżowy miały trawę dla siebie.
Po małych miziankach piesek niebieski dał się udobruchać i dołączył do braci.
Oj ten piesek niebieski... :-) Przeżywa takie przygody w kojczyku, że chyba odetchnie z ulgą, jak trafi do Swoich Ludzi :-) Wczoraj na niebieskiego wpełznął ślimak pomrowik i zostawił na piesku nieco śluzu. Pieski mają zatem kontakt z dziką i nieujarzmioną przyrodą.
Po wariacjach w trawie oraz stoczeniu kilku pojedynków (w tym dwa z mamą Mantrą) o łodygę świerząbka, piesek beżowy z niebieskim rozegrali krótki mecz toczenia piłki nosem. Piesek czerwony w tym czasie oczywiście uznał, że już czas na drzemkę.
Bracia szybko do niego dołączyli.
Ściółka została rozłożona, a w kojczyku unosi się ożywczy zapach suszonej pokrzywy.
Donoszę, że namiot definitywnie przestał istnieć i nie będę go już próbowała naprawiać.
:-)
Ostatnio mało się odzywam, ustępując pola przyszłym właścicielom Izerków, ale podczytuje regularnie. Macie tam miło i wesoło, zwłaszcza jak pogoda dopisuje. Życzę zdrówka maluchom a Wam wielu miłych chwil z Izerkami i nie tylko.
OdpowiedzUsuńWłaśnie wczoraj o Tobie myślałam, czy zaglądasz ;-) Super, że jesteś z nami :-)
Usuń